Opowiem wam dziś mój sen, to taka historia senna. Śniło mi się, że świat opanował wirus, straszliwy wirus. Na początku naukowcy mówili o wirusie, ale nie znali tego wirusa. Ten wirus tak jakby ewoluował, tak jakby był organizmem małym który rośnie. Ludzie umierali, ale zamiast ciała palić oni chowali. Ten wirus w ich ciałach nadal żył, tylko zmieniał formę. Na początku to był wirus, którego każdy traktował jak grypę, ale to nie była normalna grypa. Ten wirus tak jakby był z innej planety. Jakby to była inna forma życia. To nawet nie wirus to pasożyt, który był w ciałach ludzi. Na początku uśmiercał ludzi, ale nie wszystkich, niektórzy przeżywali, by to coś co w nich żyło, także żyło. To przybierało ludzką formę, ale myślało inaczej. Widziałem we śnie jak zwierzęta po tym wirusie bo tak to nazwę zmieniały się nie do poznania, jak z jakiś gier komputerowych lub filmów. Nie wiedziałem skąd to się wzięło, nikt nie wiedział, ale wyglądało na obcą formę życia, obcą ziemi i ludziom. Sen był przerażający zmieniający się ludzie i zwierzęta w potwory. Jak z jakiegoś horroru. Wojsko nie dawało sobie z tym rady, to się rozprzestrzeniało w tempie ekspresowym. Każdy zarażony za chwilę zarażał kogoś innego. Zdrowe osoby zaczęły być nosicielami, później samemu się zmieniając w te stwory. Psy jak wyjęte z resident evil lub inne zwierzęta zniekształcone. Ludzie wyglądający jak jakieś potwory.Wojsko strzelało i nie mogło zabić, po chwili sami się stawali tymi potworami. Ludziom nic nie mówiono, by nie siać paniki, ale to był błąd, bo powinni ostrzec do czego to zmierza. Wszedłem do lasu a tam te stwory, najpierw ludzie, a później stwory zabijały ludzi. Widziałem przez szparę w drzwiach jak stwór wygina ciało dziecka. To był straszny widok. Obok pomieszczenie w którym zginął właściciel, a wszystkim zaczęto mówić, by uciekali, ale trochę za późno, bo nie było gdzie uciec. Pomyślałem sobie o pomieszczeniu z pancernych szyb, ale nie było takich w pobliżu, zresztą te stwory by się przebiły w końcu. Pomyślałem sobie o schronie, ale też nie było takiego nigdzie. Były domy i ulice.Pamiętam jak biegliśmy przed siebie z innymi ludźmi bojącymi się tych stworów, wtedy już każdy mniej więcej wiedział, że to są stwory, a nie zwykły wirus. Biegłem przed siebie jeszcze z kimś, ale nie pamiętam z kim, z jakąś osobą. Patrzę posterunek żołnierski podbiegłem mówię co robić, on mówi uciekaj. Zacząłem uciekać przed siebie widząc jak ten żołnierz walczy w oddali z tymi stworami. W końcu go dopadły, pożarły po prostu. Wiedziałem, że niebezpieczeństwo się zbliża, było coraz bliżej. Biegłem do skrzyżowania, część ludzi zaczęła biec w kierunku innego miejsca w mieście, ja jednak mówię do osoby, która była ze mną choć biegnijmy do innego miasta może tam tego nie ma to głównie w miastach siedzi. Ta osoba mówi choć biegniemy tam gdzie są ludzie, ja mówię popełnimy błąd, musimy biec tam gdzie nie ma ludzi. Te stwory żyją w skupiskach. Wtedy nie wiem stałem na rozdrożu i zastanawiałem się gdzie biec. Stałem tak i przyglądałem się ludziom biegnącym w pośpiechu, każdy w inną stronę. Część ludzi biegło w prawo, część w lewo, inni na skos, jedna wielka panika, nikt tak naprawdę nie wiedział gdzie ma biec, gdzie będzie mógł się schronić, ja też nie wiedziałem, ale wiedziałem, że z dala od ludzi mam największe szanse. Nie chciałem biec sam, bo w kilka osób raźniej i można razem się bronić, sam mam nikłe szanse na przeżycie, ale nie mogłem dłużej czekać. Zacząłem biec w kierunku głównej drogi do innego miasta, cokolwiek miało się stać to był już armageddon, tak straszny armageddon, że świat tego nie widział. Z małej kropelki wirusa powstał nowy wytwór, który ewoluował i się zmieniał. Żaden naukowiec tego nie przewidział i nie zobaczył, a może w porę nie spostrzegli, bo myśleli, że sobie z tym poradzą, ale nie poradzili sobie, bo nie wiedzieli z czym mają do czynienia. Jedna mikroskopijna cząstka, która zmieniła świat. Coś co urosło do wielkości bloku osiedlowego, tak wielkie stworzenia z tego wychodziły. Nikt się nie spodziewał, nikt nie wiedział, może poza naukowcami, którzy trochę się domyślali. O nosicielach mówili ozdrowieńcy, ale oni nie ozdrowieli oni nadal nosili tego wirusa w sobie zarażając innych. Kwarantanne im robili, ale to nic nie dało to było dużo poważniejsze niż wszyscy sądzili. Ludzie żyli, cieszyli się życiem, później gonili za pieniądzem, dziś to goniło ich te coś, coś tak małe, ale stające się zarazem tak wielkie. Te stwory przybierały straszne kształty, wyglądało to jak zniekształcone ciała ludzkie lub zwierząt. Z wielkimi paszczami i mięsem na wierzchu. Jak żywe trupy, tylko takie, które się poruszały i atakowały ludzi. Ludzie zdali sobie sprawę, że to nie może być z tego świata, ale wtedy większość populacji była już opanowana przez wirus. Każdy w oczach miał strach, wielki strach. Na koniec snu stałem na skrzyżowaniu, nie wiedząc co mam zrobić, ale podjąłem decyzję biegnę do drugiego miasta, może w innym mieście znajdę pomoc, wszystko było odizolowane od życia. Zacząłem tak biec, znalazło się kilka osób ze mną i biegliśmy tak i nagle się obudziłem i postanowiłem, że opisze ten sen, bo był niezwykły. Mamy teraz epidemie koronowirusa, ale sen ma z nim wiele wspólnego, ten strach w ludzkich oczach, strach przed śmiercią.Taka moja opowieść ze snu na dziś, mam nadzieję, że ciekawie się czytało.
Kwintesentny